30-08-2007 | nieproza

1. byłam w Żywkowie – bocianiej wiosce – na końcu świata – pani ze sklepu w Toprzynach pojechała na pielgrzymkę – cerkiew w Górowie przez dziurkę od klucza – gemby Cyryla i Metodego – lekko irytujące – pizza w Lidzbargu – Ziewana śpiewa – NIE MAAAA PORTFEEELI TU, BO TO JEST RYBNYYYY SKLEEP – nierozwiązywalna krzyżówka w „Przekroju” – Hubert zwany też Chóbertem łapczywie ssie kciuk, spozierając spod swych kobiecych rzęs (bez mascary) wcale nie cielęcym spojrzeniem – tort tellica po drugiej serii kiełbasek – falarek w koszulce z Włóczykijem co i rusz chce spaść z ławki, energicznie przechylając się do tyłu – krzesła wkopują się w miękki grunt – huśtawka trzeszczy pod ciężarem co niektórych – Ziewcia pije mleko z pianką – prosto od krowy – bakłażany z grilla – kawa na schodach – śniadanie na trawie – ajerkoniak na materacu – język yenndzy fioletowy od sosu z jagód – bruno idzie pływać z ręcznikiem przewieszonym przez ramię – brodzimy w zbożu – upał leje się z nieba – lubię, gdy mówią do mnie „pelciu” – „pelciu”, „Elciu”, „tellciu”, wszystko się miesza, przenika i poniekąd uniformizuje – największe zagęszczenie elektroniki na metr kwadratowy – irc jako bezgłośny sposób komunikacji w obrębie jednego pokoju – lekcja bocianiej geografii – odpowiedź przy mapie – wylewam kawę i herbatę, dobrze, że niczego nie potłukłam – Elcia pokazuje zdjęcia z Meksyku – Ale Meksyk! – zakonnice idą na wieżę – Ziewka robi za obsługę sklepiku – pełen profesjonalizm – stempluje bilety – prawie sprzedaje tiszerta – ciasto marchewkowe, przepis z Internetu – gruszki w aluminiowej misce – krojenie warzyw do sałatki – za mało noży – gdzie kucharek sześć – pomidor bez skórki i ogórek ze skórką, odwrotnie niż w domu – bruno i kiełbaska nacięta tylko z jednej strony – Adam ostrzy noże o schody – świeczki grobówki wskazują drogę w mroku – nieoczywiste działanie AntyBzzz – Raczkowski w kiblu –  Malarz Seba w kuchni -obowiązkowy śpiew pod prysznicem – internetowa lodówka – zbieranie śmietany z mleka – nieumiejętność posługiwania się lornetką – ornitologiczną – przygody kubeczków

2. Rumunia – kraj wrzącej ciorby – picie z gwinta – czasem nie podają szklanek – jednak pojechaliśmy na mitologizowany przeze mnie Wschód – miasta i wsie uroczo zaniedbane – z licznymi wyjątkami – Oradea, Cluj, Sibiu, Brasov – te wyjątki są jakieś takie nierumuńskie – i co tu fotografować, więc nawet tam usilnie szukam śladów destrukcji – kawa i lody w cenie obiadu – dnie w samochodzie – sen, podwijając nogi – skotłowany bałagan między mną a N. – pies szczeka na motory – motór czy motor? – przydrożne motele, czasem przyprawiające o wzdrygnięcie – góry –  skaliste – przepaście– spacer nad otchłanią – uczucie lęku, który przegrywa z adrenaliną – duma z wspinaczki na 2507 – chwila odpoczynku na szczycie, który z trudem pomieścił niewielki krzyż – wokół pustka – przy zejściu tato ustawia mi nogi na stopnie w skale – sama chyba też bym dała radę – permanentny wypas owiec – asfalt aż na 2300, przyczyna przewidywalnej plajty kolejki, wątpliwa ozdoba krajobrazu, prezent od Caucescu – gdzie indziej długie godziny spędzone w kolejce do kolejki „tam” i „z powrotem”, ale Inteligentny człowiek nigdy się nie nudzi, zawsze można poobgryzać paznokcie – połoniny rozjechane i rozdeptane – znowu 2507 – drewniana chatka przytulona do skał – dobra ciorba, markizy z wsadem pomarańczowym i domyślnie słodka kawa w wyszukanej filiżance na spodeczku – z kulinariów jeszcze walcowate ciasto z pustym środkiem, taki jakby sękacz – wszędzie brak naleśników i nawet jak  są, to ich nie ma – papanasi, serowe pączki z dżemem na wierzchu – mitici, małe mielone kiełbaski z grilla – piję hektolitrami colę i Shweppsa – N. zachwala cytrynową Fantę, taką, jakiej nie ma w Polsce

3. wracając ze spaceru, ubrana w czarną koszulkę i czerwone korale – dżinsy za cztery złote – koszulka marszczy się, odsłaniając brzuch – korale błyszczą – tato pomalował je lakierem do drewna, bo barwiły szyję, ubranie na czerwono –  wygrzewam się w słońcu – koniec lata – jak jaszczurka, benzotraszka

Leave a comment